Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz dopiero porucznik mógł odszukać swą gospodę. Następnie wrócił konno do domu, podczas gdy ślusarz, suto wynagrodzony i zobowiązany do milczenia, poszedł pieszo. — —
Nazajutrz przed południem porucznik Platen siedział w kantorze wujka. Omawiali sprawę spadkową, która sprowadziła porucznika z Berlina. Bankier zauważył, że Platen był dziwnie nieswój, gdy wszedł służący i zameldował:
— Panie bankierze, jakiś oficer pragnie z panem pomówić. Oto jego wizytówka.
— W każdym razie znowu pożyczka — rzekł bankier do Platena. — Ci panowie potrzebują zawsze więcej, niż mają. Chodzi tu zapewne o jakiegoś arystokratę, który...
Umilkł raptownie. Odebrał od służącego wizytówkę i spojrzał na nazwisko. Twarz jego przez chwilę miała wyraz zastanowienia, poczem oblała się rumieńcem. Widać było, że musi się opanować. Rzekł głosem niepewnym:
— Ach, mylę się więc! Mieszczanin! Kurt Unger, porucznik. Czy nie znasz przypadkiem tego pana?
Platen był oszołomiony. Czyżby Kurt tak szybko powziął decyzję?
— Znam go nawet bardzo dobrze; to mój najlepszy przyjaciel.
— Ach! Skądże pochodzi?
— Z Reinswaldenu.
Platen spojrzał badawczo na wujka i dostrzegł trwogę w jego drżących rysach. Atoli bankier zebrał siły i rzekł opanowanym tonem:

54