— Pod zegarem szwarcwaldzkim.
— Prze...
Przekleństwo ugrzęzło mu w gardle. Wyglądał tak, jakby dostał cios w ciemię.
— Widzi pan, że jestem niemal wszechwiedzący — dodał Kurt. — Zamierzam znane nam dokumenty wydać panu v. Bismarckowi. Czy zechce pan dać je dobrowolnie, czy nie?
— Nie wiem nic o dokumentach.
— Dobrze, a więc poszuka się w skrytce pod zegarem i znajdzie się nietylko te dokumenty.
— Cóż jeszcze?
— Zbiór klejnotów, które zostały nieprawnie przywłaszczone, a których prawy właściciel stoi oto przed panem. Nie chce się pan przyznać?
Wallner zachwiał się na nogach; musiał się trzymać poręczy.
— Jestem zgubiony! — jęknął.
— Jeszcze nie — mówił Kurt. — Każdy błąd można wybaczyć, skoro go winny wyzna i żałuje. Zatrzymał pan moją własność, to panu wybaczę, o ile mi pan ją zwróci. A i to drugie można naprawić. Pan v. Platen nie mógłby służyć jako krewny człowieka, który winien jest zdrady państwa. Przez wzgląd na mego przyjaciela poszukam jakiegoś wyjścia.
— Zdrady państwa? — zapytał zdumiony Platen.
— Niestety, tak, — odpowiedział Kurt. — Pomów z wujkiem. Ja tymczasem przejdę do drugiego pokoju.
Nie dodając słowa, wyszedł do sąsiedniego pokoju. Usiadł na krześle i czekał. Słyszał ich głosy, to
Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.
58