Jesień minęła i zima zawitała do kraju. Ku zadowoleniu myśliwych padł świeży śnieg, łatwo zdradzający ślad zwierzyny. Jeszcze pojedyncze płatki wirowały w powietrzu i osiadały w postaci gwiazdeczek na gałęziach jodeł i sosen, obrębiających z obu stron trakt do Reinswaldenu.
Dzień świtał zaledwie, ale mimo tak wczesnej pory jakiś człowiek szedł traktem.
Wyglądał nader osobliwie. Aczkolwiek był lekko odziany, zdawał się nie dbać o chłód, dający się we znaki. Nosił buciki, a raczej półbuty, roboty dziwnej, cudzoziemskiej; krótkie, niebieskie, a bardzo szerokie spodnie, tu i owdzie podziurawione, taką samą kurtkę, za krótką i za wąską, na głowie czapkę, która niegdyś miała niewątpliwie daszek, teraz zaś rozlatywała się u wszystkich szwów. Kurtka była otwarta i ukazywała koszulę, zapewne niepraną od długich miesięcy i odsłaniającą gęsto owłosioną nagą pierś. Długą, chudą szyję okalała stara chusta. Spodnie odgradzał od kurtki pas sukienny, który zdawał się od stuleci przechodzić wszelkie możliwe koleje. Na plecach nosił pełny, pękaty worek płócienny, a z lewego ramienia zwisał stary, dłu-
Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.
III
NIEWINNY KŁUSOWNIK
69