Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

waldenu w więzach? To byłoby straszne! Mój honor, moje dobre imię...
— Zniweczone, sponiewierane, starte! Nikt złamanego szeląga nie da za honor kłusownika. Jakże tam, czy da mi pan dobrowolnie ręce, czy mam uciec się do przemocy?
Sępi Dziób nachylił się, podniósł worek, narzucił go sobie na plecy i rzekł:
— Oto moje ręce.
— I ja ustępuję wobec przemocy — krzyknął weterynarz. — Oto moje ręce, ale żądam zadośćuczynienia.
— To nie moja rzecz — oświadczył Ludwik. — Spełniłem powinność; resztę zbada sam pan nadleśniczy.
Związał prawą rękę Sępiego Dzioba z lewą lekarza. Poczem rzekł:
— A więc basta. Ale kozła nie będę sam taszczył. To rzecz wasza.
— Mam już swój ciężar do dźwigania — oświadczył Sępi Dziób.
— A co tam jest w worku?
— Pięć zająców.
— Zające? Do pioruna, skądże się wzięły?
— Lekarz zastawił wczoraj sidła; dziś przed świtem przybyliśmy je zbadać. Znaleźliśmy pięć kotów.
Weterynarz znieruchomiał. Nie mógł wydobyć słowa; Ludwik zaś, strojąc wściekłe miny, rzekł:
— Ach! Więc również zastawiacz sideł. To pogarsza sprawę! Zające niech nosi sam, a doktór weźmie kozła.

80