Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.
I
OKO W OKO

Uczestnicy pojedynków nie czekali końca balu.
Wrócili do siebie, aby się przygotować do rozprawy. Kurt siedział w swoim pokoju, zaczytany w dziele znakomitego jenerała v. Glausewitza.
Nastał poranek; brzask zmącił światło lampy. Zapukano cicho do drzwi. Na zaproszenie weszła Różyczka, gotowa do wyjazdu.
— Dzieńdobry, Kurcie! — powitała go, wyciągając rękę. — Czy spałeś?
— Nie — odpowiedział.
— Czy sporządziłeś testament? — zapytała żartobliwie.
Odezwał się poważnym tonem:
— Moja droga Różyczko, wynik pojedynku nawet dla najlepszego szermierza i strzelca jest zawsze niepewny. A jeśli się wychodzi zwycięsko, to przygnębia myśl, że się zabiło lub zraniło człowieka.
— Słusznie, drogi Kurcie. Ale nie jestem zaniepokojona. A co się tyczy twoich przeciwników, to możesz mieć spokojne sumienie. Słyszałeś, że pragną twej śmierci.
— Ale ja ich nie zabiję.
— Proszę cię jednak bardzo, abyś dla zbytniej<references>

5