Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

cy! Który z was schwyta tego ptaszka, dostanie całoroczny żołd.
Mimo podeszłego wieku, mknął na czele. Zdawało się, że sam chce zdobyć nagrodę. —
Rzecz najdziwniejsza, nikt z pośród obecnych nie pomyślał o weterynarzu. Karzeł został sam. Wpatrywał się w drzwi, przez które wszyscy umknęli.
— Jezus, Marja! — rzekł. — Co czynić? Też uciec? To najlepsze. Ja — kłusownik, truciciel i korsarz! Jeżeli szczęśliwie wyjdę, schowam się na osiem tygodni, dopóki moja niewinność nie wyjdzie na jaw.
Zemknął po schodach. Podwórze świeciło pustką, ci bowiem, dla których nie starczyło koni, odprowadzili jeźdźców pieszo. Dzięki temu trzęsący się ze strachu weterynarz umknął niepostrzeżenie. Minąwszy obręb zamku, zszedł z drogi i wszył się w zagajnik. Pani Unger daremnie wypatrywała uzdrowiciela chorej krowy. — — —
Niedaleko zamku Reinswalden hrabia Manuel de Rodriganda y Sevilla zbudował śliczny domek wiejski, w którym zamieszkał z córką i wnuczką, a także z matką i siostrą Sternaua. Stary nadleśniczy nie chciał się wyprowadzić ze swego zamku.
Wkrótce po ucieczce Sępiego Dzioba traktem jechał lekki wóz. Skręcił na drogę, prowadzącą do Rodriganda. Siedział w nim Kurt, który po trzech tygodniach wracał z podróży.
Po krótkim czasie ukazała się ozdobna budowla willi. Brama była naoścież otwarta. Młody człowiek

90