kła gdzieś beztroska i wiara we własne siły. Nie moglem się zdobyć na najlżejszy uśmiech. Opuściła mnie radość życia. Szukałem samotności, unikałem ludzi. A gdy podczas samotnej, dalekiej wyprawy trzeba było zamienić kilka słów w jakimś forcie lub osadzie, starałem się, aby rozmowa trwała jak najkrócej. Ludzie, z którymi się od czasu do czasu stykałem, nie traktowali mnie jak równego sobie. Nie zwracali na mnie uwagi, nie dostrzegali mnie prawie, a gdym się z nimi rozstawał, nie zawsze mówili: „do widzenia!“ Przyczyną był mój wygląd zewnętrzny.
Ruszyłem z Winnetou w góry Hancock, aby oswobodzić kilku znanych nam osobiście settlerów[1], których Siouxowie plemienia Ogellallah wzięli do niewoli. Cel wyprawy został osiągnięty, ale przypłaciliśmy ją śmiercią Winnetou. Po pogrzebaniu zwłok, część białych postanowiła zostać w dolinie rzeki Metsur i utworzyć tam kolonię. Pomagałem im w tem i dlatego nie odrazu ruszyłem do Apaczów.
- ↑ Osadników.