niedaleko powalonego drzewa, pod którem leżałem. Napełnił tytoniem fajkę pokoju i zaczął z niej wolno pykać, nie odzywając się ani słowem. Wojownicy milczeli również. Wypaliwszy całą zawartość fajki, zawiesił ją na szyi i rzekł do obydwóch czerwonych, którzy przybyli tu pierwsi:
— Niechaj nasi młodzi wojownicy przyprowadzą do mnie obydwie blade twarze, zwane braćmi Snuffles.
Przywleczono Jima i Tima i rzucono ich przed To-kei-chunem na ziemię, jak dziurawe worki. Wódz patrzył im przez chwilę prosto w oczy, poczem rzekł:
— Niechaj bracia Snuffles posłuchają, co im powiem, i niechaj dadzą mi wreszcie odpowiedź prawdziwą. Postanowiłem, że na górze Makik-Natun umrą przy palu. Jeżeli jednak nie będą się prawdy wypierać, odzyskają wolność. — Czy znali białego człowieka, który był naszym jeńcem i wczoraj wieczorem znikł w tak tajemniczy, niepojęty sposób?
Jim odparł:
— Pytasz o to po raz trzeci, po raz
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/111
Ta strona została skorygowana.