obietnicę wypaleniem z nami kalumetu, uwierzymy.
— To-kei-chun nie zapali z żadnym ze swych jeńców fajki pokoju.
— Widzisz: chciałeś nas wyprowadzić w pole! Wykopaliście topór wojny, a więc każdy biały, który się dostanie w wasze ręce, jest zgubiony. Gdyby nawet przypuszczenia twoje były prawdziwe i gdybyśmy przed tobą złożyli zeznanie, nie dotrzymasz słowa i każesz nas stracić.
Wódz przemawiał dotychczas spokojnym tonem, w przekonaniu, że Jim się wygada. Widząc, że się łudził, ciągnął dalej gniewnie:
— Cóż na to powie drugi Snuffle? Również nic?
— No! — odparł lakonicznie Tim.
— Powiem wam więc, że mieliście rację. Tak, czy inaczej zginęlibyście, ale wpakowalibyśmy wam kulkę w łeb, abyście się dłużej nie męczyli. Ponieważ jednak pyski wasze zapomniały mowy, otworzą je skargi i jęki. Doznacie wszelkich męczarni, jakie sobie tylko wyobrazić można.
— Pshaw, nie lękamy się.
— Milcz! Skończyłem z tobą. Jeniec
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/114
Ta strona została skorygowana.