przybędą tutaj i zmuszą cię, abyś mnie puścił wolno!
— Tych paru Komanczów? Pshaw!
— Jest ich dziesięć razy po siedem. Zmiażdżą was.
— Pshaw! Czemże jest siedemdziesięciu Komanczów wobec Old Shatterhanda! — odparłem dumnie i wyniośle.
— Siedemdziesięciu mocnych bawołów przeciw jednemu choremu psu!
— Chcesz mnie zmusić, bym się śmiał z człowieka, którego włos przyprószyła siwizna? Wściekłość bezsilna przemawia przez ciebie. Leżałem pośród tych siedemdziesięciu Komanczów, i nawet serce mi mocniej nie zabiło. Czemże wobec tego jest twoje wykrzykiwanie o siedemdziesięciu bawołach i chorym psie? Bawoły sobie poszły, zato pies uniósł w zębach najsilniejszego z nich. Jakże świetny widok kryje się pod powłoką twych siwych włosów. Zamiast rozumu mieszka pod nią młodzieńcza nierozwaga i głupota.
Zawstydzony, nie odpowiedział, patrząc ponuro przed siebie. Skorzystałem z tego milczenia, aby zrewidować torby, wiszące po
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/122
Ta strona została skorygowana.