setki waszych wojowników nie odważyły się tknąć mnie.
— Wtedy darowałeś życie memu synowi i za jego wstawiennictwem uszedłeś cało.
— To kłamstwo. Nie przeczę, że syn twój poczuwał się wobec mnie do wdzięczności, ale uratowałem życie sobie i towarzyszom jedynie przez to, żem cię pochwycił w niewolę. Dziś sytuacja jest podobna. Tyś mój jeniec i musisz słuchać mych rozkazów.
— Ja, To-kei-chun, wódz Komanczów, nie poddam się pod rozkazy żadnej bladej twarzy.
— W takim razie jesteś zgubiony.
— Nie będziesz miał odwagi pozbawić mnie życia. Czy nie szczycisz się tem, żeś bez ostatecznej konieczności ani jednego człowieka nie zgładził?
— Cieszę się, że ludzie są tego zdania.
— W takim razie mogę być pewnym, że nie zechcesz narazić się na zarzut, iż zamordowałeś wodza Komanczów, To-kei-chuna.
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/124
Ta strona została skorygowana.