— Muszą się przecież dowiedzieć, że jest naszym jeńcem. Któż im to powie?
— Pan, mr. Perkins, odparłem poważnym tonem, choć właściwie był to tylko żart.
— Ja? — zawołał przerażony. — Może mam wręczyć im totem? A mr. Dżafar nie może spełnić tej misji?
— Nie. Nie zna Zachodu i Indjan, natomiast pan utrzymujesz, że masz w tym względzie wielkie doświadczenie.
— Jeżeli o to chodzi, znam kogoś, kto ma znacznie więcej doświadczenia ode mnie. Mr. Shatterhand, tylko pan może pójść do Komanczów!
— Muszę pozostać przy wodzu. Nie mogę powierzyć go nikomu.
— Jestem wprost przeciwnego zdania. Strzeżenie jeńca jest stokroć łatwiejsze od pertraktowania z wojownikami. Obawiam się, że mógłbym przy tej okazji popełnić szereg głupstw, któreby sprowadziły na naszą głowę niebezpieczeństwo.
— Lubię taką szczerość bez osłonek. Jakże jednak mogę panu powierzyć wodza, skoroś taki naiwny?
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/141
Ta strona została skorygowana.