aż na szczyt, porośnięty drzewami i krzewami, mógłby ktoś napaść na was podczas mej nieobecności. Jeden, jedyny czerwonoskóry mógłby zastrzelić was z zasadzki i oswobodzić wodza.
— Hm, to prawda!
— Tutaj okolica jest wolna i zdaleka widać każdego, kto się zbliży. Gdyby zjawiła się gromada czerwonoskórych, czego się zresztą nie należy spodziewać, możecie ich zaszachować lufami strzelb. A w najgorszym wypadku, gdybyście się nie mogli bronić z powodu przeważającej liczby przeciwników, wystarczy groźba, że zabijecie wodza. Pod jej wpływem nie odważą się was tknąć. No, teraz pójdę na poszukiwanie czerwonych. Oczywiście, nie mogę przewidzieć, jak długo potrwa moja nieobecność.
— Well! — Przyznaję panu rację, sir. Zostaniemy tutaj! Zsiadajmy z koni.
Zeskoczywszy z wierzchowców, ściągnęliśmy na ziemię przymocowanego do siodła To-kei chuna. Spętałem go sam dla pewności, że nie umknie. Gdy Dżafar i Perkins przywiązali konie do wbitych w ziemię pali-
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/144
Ta strona została skorygowana.