nością siebie, nic więc dziwnego, że wywarły zamierzony skutek. Indjanie cofnęli się jeszcze bardziej i zaczęli coś szeptać między sobą. Patrzyli na mnie nieprzyjaźnie, ale poznać było, że uważają mnie za wroga nietykalnego. Tylko starzec podszedł nieco bliżej i zawołał:
— To-kei-chun cię wysyła? To kłamstwo!
— Kto śmie twierdzić, że Old Shatterhand kłamał kiedykolwiek?
— Ja! — odparł.
— Kiedy i gdzie?
— Gdyś zbiegł, nie bacząc na to, iż byłeś naszym jeńcem.
— Powiedz, jakie kłamstwo wypowiedziałem?
— Skłamałeś nie słowami, lecz czynem. Udawałeś naszego przyjaciela, a postępowałeś jak wróg.
— Twoje to usta przepełnione są kłamstwem. Czyż nie miałem w swej mocy syna To-kei-chuna? Czy nie darowałem mu życia i nie przyprowadziłem go do was? Jak mnie za to wynagrodzono? Potrakto-
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/148
Ta strona została skorygowana.