— Do licha! Ślady się skończyły! Widzisz, stary Jimie?
— Yes! — skinął drugi. — Ale gdzie jest ta kanalja?
— Ulotnił się jak kamfora!
— Ktoś musiał go sprzątnąć, mój stary Jimie. Nie widzę śladów.
— To fałsz, oto ślady kopyt, — prowadzą w kierunku krzaków. Łotr z pewnością się tam schował.
— Nie. Zwróć swój błogosławiony wzrok w tym kierunku, a zobaczysz, że zsiadł z konia i poszedł ku wodzie, gdzie...
Urwał. Wodząc wzrokiem za śladami, wreszcie mnie ujrzał.
— Do stu tysięcy djabłów! — zawołał po chwili. — Leży w trawie i nie rusza się. Czyż sądzi, że na Dzikim Zachodzie nie znają prochu i noża? Wypoczywa sobie, jak u siebie w domu na kanapie; zapomniał, że na tym brzegu Missisipi Komanczowie podkradają się po łup, jak wilki. Chodź, obudzimy go.
Skierowali muły w moją stronę. Patrzyłem na nich szeroko otwartemi oczami, nie mogli więc mieć żadnych wątpliwości, że nie śpię. Ten z blizną rzekł:
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/15
Ta strona została skorygowana.