— Śpieszcie się, gdyż jeżeli podany przeze mnie termin upłynie, nic nie zdoła uratować wodza.
Pomimo tego wezwania, nie śpiesząc się wcale, zebrał kilku z pośród Indjan i obradował z nimi szeptem. Wojownicy, stosownie do rozkazu, zachowywali bezwzględny spokój; tylko błyszczące spojrzenia, ku mnie skierowane, świadczyły o ich podnieceniu.
— „Wkrótce przekonasz się, żeś się mylił,“ — brzmiała odpowiedź, do której przywiązywałem wielką wagę. Skrywał jakieś zamiary. Może już w czyn je wprowadza. Cóż ma na myśli? Chodzi z pewnością o oswobodzenie wodza. Gdyby się to udało, Dżafar i Perkins dostaliby się do niewoli, a mnie tu obezwładnią.
Jeżeli istotnie powziął taki zamiar, nietrudno mu będzie go zrealizować. Z totemu wiadomo mu, że wodza pilnuje tylko dwóch ludzi. Termin, który mu naznaczyłem, określa w przybliżeniu odległość od miejsca, w którem znajduje się To-kei-chun. Miejsce to łatwo znaleźć; wystarczy pójść w tył za śladami. Jeżeli przypuszczenie moje okaże się
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/157
Ta strona została skorygowana.