— Good day! Ale z pana nieostrożny człowiek. Ślady widać na trzy mile! Rozkłada się pan na trawie czerwonoskórym na cel. Z pewnością nie jesteś westmanem!
Miał wybitnie nosowy głos, któremu też zawdzięczał przezwisko Snuffle. Obrzucił mnie badawczem, ale życzliwem spojrzeniem, które wytrzymałem z całym spokojem, i ciągnął dalej:
— No i cóż, nie odpowie pan?
— Owszem, nie chciałem jednak przeczyć, — odparłem.
— Przeczyć? Ciekaw jestem, do czego miałoby się to odnosić?
— Sadzicie naprawdę że czerwoni nakryliby mnie tak łatwo?
— Oczywiście!
— Oho! Gdybym pierwszego z nich zobaczył, wpakowałbym mu kulę w łeb, zanimby się zdążył zorjentować, w jakiem miejscu leżę. Przecież sami ujrzeliście mnie dopiero wtedy, gdy dzieliło nas zaledwie parę kroków. Mogłem więc was sprzątnąć o wiele łatwiej, niż się wam to obecnie zdaje.
Spojrzał zdziwiony na swego brata i rzekł doń:
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/16
Ta strona została skorygowana.