szą im zwrócić wszystko, co zabrali. Jeżeli zbraknie choćby drobiazgu, nie minie cię kula.
— Wszystko odzyskają. A czy wtedy zwrócisz mi wolność?
— Tak. Okażę ci tę łaskę, ale dopiero wtedy, gdy blade twarze zjawią się tutaj wraz z całem swojem mieniem. Poręczymy to fajką pokoju.
— A więc przywołam jednego z wojowników; dam mu odnośne rozkazy.
— Odpowiada mi to bardziej, niż dawanie rozkazów na odległość.
To-kei-chun wymienił głośno jakieś imię, polecając, aby człowiek, który je nosi, przybył doń natychmiast; zapewnił go również, że mu się nic złego nie stanie. Wymieniony wojownik usłuchał rozkazu. Rzecz zrozumiała, że zbliżył się niepewnym krokiem. Nie odstępowały go podejrzenia. To-kei-chun wydał mu zlecenia. Wojownik zdumiał się — słowa wodza rozczarowały go z pewnością. Nie rzekł jednak ani słowa i odszedł. Z wielkiem napięciem patrzyliśmy wślad za nim, zaciekawieni do głębi, jakie wrażenie wywrze nakaz wodza.
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/168
Ta strona została skorygowana.