Otoczyli wysłańca kołem. Z głębokiego ich milczenia wywnioskowaliśmy, że zrozumieli, iż muszą ustąpić wobec konieczności. Po chwili koło otworzyło się; ujrzeliśmy jeńców na koniach. Zwrócono im broń. Jechali szybko w naszą stronę, prowadząc za sobą konia mr. Perkinsa. Nie towarzyszył im nikt z Indjan.
Na przodzie jechali na swych mułach bracia Snuffles. Jim zawołał:
— Chwała Bogu, żeśmy znowu razem, mr. Shatterhand! Powiadam panu, że to prawdziwa rozkosz. Niechaj nas pożre pierwszy spotkany niedźwiedź, gdybyśmy kiedyś zapomnieli panu tej przysługi. Racja, stary Timie?
— Yes. Tym razem śmierć pełzała koło nas bliziutko. Ale też byliśmy głupcami...
— Nie martwcie się o to, mr. Tim, — rzekłem z uśmiechem — i nie dziękujcie. I mnie zdarzało się już kilka razy spaść z pieca na łeb. Ale, ale, odzyskaliście swoje rzeczy?
— Tak.
— Wszystkie? Może czegoś brak?
Okazało się, że czerwoni zatrzymali parę drobiazgów bez wartości. Ponieważ za-
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/169
Ta strona została skorygowana.