pośród wszystkich bladych twarzy. Zna zwyczaje czerwonoskórych prawie tak dobrze, jak ich samych. Ale jednego nie zna.
— Czego?
— Niechaj o tem sam pomyśli i niechaj nie wymaga ode mnie, bym go pouczał!
Po tych słowach oddalił się.
— Słyszałeś, sir? — zapytał Jim. — Brzmiało to, jak groźba. Poślij mu kulkę, ale zaraz!
— Ani mi się śni! Darowałem mu życie i wolność. Dotrzymam słowa.
— Ale czy To-kei-chun dotrzyma?
— To jego sprawa. Mnie to obecnie już nie interesuje. Przedewszystkiem musimy się stąd jak najprędzej oddalić. Siadajcie na koń!
— Dokąd pojedziemy?
— Musimy czerwonym zejść z oczu.
Indjanie powitali wodza takiem samem milczeniem, z jakiem przedtem przyjęli jego rozkaz. Gdy zobaczyli, że się oddalamy, żaden z nich nie pomyślał nawet o pościgu. Wkrótce znikliśmy im z oczu.
Licząc się z powierzchnią gruntu, obrałem kierunek zachodni. Gdy zapadła ciem-
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/171
Ta strona została skorygowana.