dla mnie takiej ofiary. Uczyń to więc przez wzgląd na swego Hadżi Halefa Omara, którego byłem gościem!
— Yes, zgódź się, sir, — wtrącił mało rozmowny Tim Snuffle. — Mogę dowieść, że jesteś nam bardzo potrzebny.
— Tak? Proszę bardzo, stary Timie!
— Nic w tem trudnego. Oto pięciu gentlemanów, to jest ten cudzoziemiec, jego dwóch służących i trzech scoutów. Czy nie wpadli w ręce czerwonych?
— No tak.
— A więc pan przyznaje, że potrzebują opieki?
— Przecież wy będziecie im towarzyszyć.
— My? Pshaw! Bracia Snuffles! Dotychczas wierzyłem naprawdę, że jesteśmy Bóg wie jakiemi zuchami, ale obecnie... Wpakowaliśmy się w łapy czerwonych jak greenhorny. Nie jesteśmy odpowiednią ochroną dla tych pięciu gentlemanów. Gdyby nie pan, wszystkich nas przybitoby jutro do pala. Czyż to nie wystarczający dowód, że i nadal pan jesteś nam potrzebny? Mam rację?
— Cóż ci się stało, stary Timie? — zawołał zdumiony Jim. — Nie poznaję cię!
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/174
Ta strona została skorygowana.