Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/186

Ta strona została skorygowana.

— W takim razie powinniśmy dojrzeć ślady stóp i kopyt.
— Zatarły je ślady naszych koni. Zresztą, moglibyśmy je dojrzeć jedynie na wilgotnym brzegu. Przeszukajmy brzeg!
Po chwili rozległy się okrzyki zdumienia. Na brzegu wyciśnięte były ślady mokasynów i niepodkutych kopyt.
— Byli to z pewnością Indjanie! — zawołał Jim Snuffle. Czy jesteś tego samego zdania, stary Timie?
Yes — przytaknął zapytany i pochylił się, aby dokładnie zbadać ślady.
— Mam wrażenie, że było tu moc Indjan. A pan, jak sądzi, mr. Shatterhand?
— Tak, było ich niemało, — odrzekłem. — Szkoda, żeśmy tu przybyli wieczorem i nie mogliśmy wskutek ciemności ani zauważyć ani policzyć śladów.
— Czy nie można tego naprawić teraz?
— Niełatwa to sprawa. Przypuszczam, że było tu przeszło trzydziestu. Dokładniej nie zdołamy określić.
— Któż to mógł być?
— Oczywiście Komanczowie, inne bowiem plemiona nie grasują w tych stronach.