— Ale chyba nie nasi? Mam na myśli To-kei-chuna i jego ludzi.
— Hm. Nie jest to wykluczone, jeżeli To-kei-chun, zamiast ścigać nas, ruszył odrazu, nie bacząc na nocną porę, ku Hazelstraits.
— Czegóżby tam szukał?
— Nasuwa mi się to samo pytanie. Przecież zamierzał odtańczyć wojenny taniec przy grobach wodzów i zapytać wyrocznię o zdanie; o Hazelstraits nie było mowy.
— A więc byli to inni Indjanie?
— Zapewne. Ale, ale, oto co mi przyszło do głowy: może To-kei-chun dowiedział się, dokąd zmierzamy.
— Musiałby go któryś z nas poinformować.
— Oczywiście.
— Chyba takiego głupca niema między nami.
— No, jeżeli chodzi o głupstwa, to popełniono ich niemało. Czy jeńcy w obecności czerwonych wartowników nie mówili o Hazelstraits?
— Ani słowa — zapewnił jeden z pojma-
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/187
Ta strona została skorygowana.