— A my? — zapytał Jim Snuffle. Cóż mamy począć? Zostać tu i czekać?
— Nie. Niewiadomo, gdzie tkwią czerwoni; mogą być zupełnie blisko. Ruszajcie więc za mną!
Mimo ostrego kłusa, przybyliśmy za późno. Gdyśmy dotarli do słabo zadrzewionego miejsca, zauważyłem, że ziemia obok naszych śladów poryta jest kopytami końskiemi.
— Mr. Dżafar dojechał do tego miejsca i tu napadnięto nań — rzekłem. — Napadu dokonało kilku ludzi.
— Bezwątpienia, — potwierdził Jim Snuffle — z jednym byłby sobie dał radę. Szukajmy śladów.
— Patrzcie, oto linja śladów, prowadząca ku zaroślom. To ślady koni i trzech ludzi, którzy mieli mokasyny na nogach.
— A więc ta trójka napadła nań i obezwładniła go! Stali tu wszyscy na warcie i obserwowali nasze przybycie. Widząc, że Dżafar odłączył się od nas, postanowili go schwytać.
— Chytre bestje!
— Chytre? Nie, zdemaskowali się tym
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/193
Ta strona została skorygowana.