postępkiem. Nie ulega obecnie wątpliwości, że w grę wchodzi To-kei-chun i jego ludzie.
W każdym razie otrzymali rozkaz, aby natychmiast zawiadomić wodza o naszem ukazaniu się, lecz zamiast bezzwłocznie polecenie wykonać, zatrzymali się, by schwytać nieostrożnego marudera.
— Cóż uczynimy, sir?
— Musimy go oswobodzić.
— Jakto? Przez otwarty atak na tych łotrów?
— Tak, o ile inna droga zawiedzie. Może, zresztą, wydobędziemy go drogą podstępu. Tak, czy inaczej musimy wiedzieć, gdzie się kryją Komanczowie.
— Kilku z nas uda się na zwiady. Pójdę wraz z bratem. Zgoda, stary Timie?
— Yes — skinął zapytany.
— Nie, nie zgadzam się, — odparłem. — Sam zbadam tę sprawę. Wyście tutaj potrzebni. Przypuszczam, że To-kei-chun, dowiedziawszy się o nierozważnym kroku, popełnionym przez wywiadowców, będzie przekonany, że, nie zastawszy tu mr. Dzafara, zawrócimy. Wie również o tem, iż znajdziemy ślady, świadczące o napadzie, i że będą
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/194
Ta strona została skorygowana.