Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/195

Ta strona została skorygowana.

wystarczającą pobudką do odwrotu. Wyśle więc zapewne kilku ludzi na zwiady. Skoro się tu zjawią, pochwyćcie ich, ale bez hałasu. Broń jest mi obecnie zawadą; zostawiam ją u was wraz z wierzchowcem. Rozumiecie chyba, co wam powierzam.
Wypowiedziałem powyższe słowa w wielkim pośpiechu, gdyż każda chwila była mi droga. Może uda się dogonić trzech jeźdźców i porwanego przez nich Dżafara, zanim dotrą do ukrytego obozu Komanczów!... Nie miałem żadnych wątpliwości, że, gdyby się to udało, nietrudno mi będzie odebrać im jeńca. Wręczywszy więc towarzyszom strzelby, puściłem się na poszukiwanie śladów, idących w kierunku zarośli.
Trzej Indjanie, którzy schwytali Dżafara, wiedzieli na pewno, że jedziemy przodem. Nie chcąc więc natknąć się na nas, nie ruszyli do swoich prostą drogą, lecz zatoczyli łuk. Po linji tego łuku nie byłbym w stanie ich dogonić. Zdecydowałem się przeto łuk przeciąć.
Z początku trzymałem się śladów, aby poznać wielkość i wklęsłość łuku; zorjentowawszy się, zboczyłem z linji śladów i wpa-