Po tych słowach usiadł.
— Możecie mym słowom wierzyć, lub nie wierzyć. Prawdy nie zmienicie.
— Pshaw! — roześmiał się ironicznie. — Nie podawaj się za Old Shatterhanda. Wiem lepiej, kim pan jesteś.
— No?
— Jesteś pan jokerem, wesołkiem. Chciałeś nas wodzić za nasze długie nosy. Ale to się nie uda! Gdy przed chwilą wypowiedział pan imię Old Shatterhanda, tak byłem zaskoczony, żem zapomniał, iż znam tego sławnego strzelca osobiście.
— Ach! Znasz go, mr. Snuffle?
— Tak. Widzieliśmy go kiedyś w Fort Clark nad Missouri.
— W Fort Clark? Niewiadomo mi, by tam był kiedykolwiek.
— Wierzę, gdyż jestem przekonany, że zna pan Old Shatterhanda tylko z nazwiska. Otóż muszę panu powiedzieć, że jest to ogromny, barczysty mężczyzna i ma kruczą brodę, sięgającą aż do pasa. Winnetou, nim został jego przyjacielem, zadał mu toporem cios w czoło, od którego ślad pozostał dotychczas.
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/20
Ta strona została skorygowana.