jego wołania na wypadek, gdybyśmy się spotkali.
Leżałem cicho i czekałem. Minęło pięć minut, dziesięć — nie zjawił się. Czyżby obrał inny kierunek? E, chyba nie! Taki stary, doświadczony wojownik musi przecież postąpić tak, jak wyliczyłem. A może został jeszcze przy swych ludziach, aby im udzielić szczegółowych instrukcyj? Po upływie dalszych pięciu minut nie zjawił się również. Zaczęło mnie to niepokoić. Powiedział przecież wyraźnie: — Odchodzę. — Trudno więc przypuszczać, że się gdzieś na cały kwadrans zatrzymał. Opuściłem przeto swoje stanowisko i pośpieszyłem do towarzyszy, do których, niestety, nie miałem zaufania. Jakże łatwo jeden z nich mógł popełnić nieostrożność!
Stało się, jak przypuszczałem. Dotarłszy do miejsca, w którem ich pozostawiłem, zauważyłem, że Jima niema.
— Co tu się stało, mr. Snuffle? Brata niema. Dokądże poszedł? — zapytałem Tima.
— Niema go i basta! — odparł Tim lakonicznie.
— Widzę to. Ale dokąd się udał?
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/200
Ta strona została skorygowana.