się orzechowym policzyłem czerwonych. Nie brakowało ani jednego. Na Żółtej Górze niema żywej duszy; najwyżej znajdziemy pozostawiony dobytek Komanczów.
— Zgadzam się z panem w zupełności, mr. Shatterhand. Ale pozostaną przecież nasze ślady, które czerwoni po przybyciu zauważą.
— Nie. Przedewszystkiem nie rozwinęli takiej szybkości, jak my, gdyż są bezwątpienia przekonani, że nas wyprowadzili w pole i żeśmy ruszyli na północ. Po drugie, musi pan pamiętać, że właśnie poto, aby nas zmylić, nadłożyli drogi.
— Więc pan przypuszcza, że przybędą dopiero rano?
— Nie wcześniej, niż nocą. Ponieważ nie znajdą wody ani dla siebie, ani dla koni, należy się liczyć z tem, że nie rozbiją obozu, lecz ruszą wprost na górę. Dlatego powiadam: nocą.
— Well! W jakiż sposób oswobodzimy Persa?
— Tego jeszcze nie wiem. Musimy czekać, aż się zjawią; wtedy dopiero zdecydujemy.
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/210
Ta strona została skorygowana.