Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/212

Ta strona została skorygowana.

Jak wspomniałem, plac z drugiej strony otaczały strome ściany skalne, do których dostęp był niemal niemożliwy, zwłaszcza w nocy. Pamiętałem o tem dobrze, że Komanczowie, jako ludzie prerji, nie umieją chodzić po górach i będą uważali te skały za niedostępne, podczas gdy ja znajdę miejsce, z którego będę mógł podkraść się do nich z góry. O podejściu od strony sawany nie można było nawet myśleć. Wkrótce znalazłem, czogom był szukał. Tam, gdzie podczas ostatniej mojej bytności leżeli jeńcy a gdzie teraz spoczywał zawinięty w koce dobytek Komanczów, skała nie była wyższa nad siedem metrów. Podłoże jednego z jej cyplów, wysuniętego nieco naprzód, nie było skaliste; na żyznej ziemi rosły drzewa i krzewy. Nawet w mrokach nocy mogłem się upewnić, że wdrapanie się na cypel stromej skały i zejście z niego nie będzie rzeczą zbyt trudną. Gałęzie drzew i krzewów, tworzyły aż nazbyt dogodne oparcie. A na cyplu można do któregokolwiek drzewa przymocować lasso i spuścić się po niem nadół.
Po napojeniu koni ruszyliśmy wzdłuż podnóża gór. Po pewnym czasie natrafiliśmy