— Walnęłam go pięścią w łeb tak mocno, że się zwalił jak długi.
— Well! Czy byłbyś pan łaskaw pokazać nam tę pięść?
— Oto jest.
Pokazałem mu swoją rękę. Ujął ją w dłoń, obmacał dokładnie i rzekł z uśmiechem:
— Jest pan istotnie niezwykłym wesołkiem. Przecież to kobieca ręka. Takie miękkie ręce miała nasza nieboszczka ciotka. Wiem o tem doskonale, bo częstowała mnie często policzkami, ale ani jeden nie powalił mnie na ziemię. Temi palcami potrafi pan powalić człowieka?
— Nawet tak, że nie wstanie.
—Well! Bądź pan łaskaw zaaplikować mi takie uderzenie. Chciałbym poznać stan nieprzytomności. Musi to być wspaniałe uczucie — roześmiał się znowu.
— Tego nie możecie wymagać, mr. Snuffle. Dla pana potrzebowałbym dwóch uderzeń.
— Jakto?
— Jednego w głowę, drugiego zaś w nos.
— Ach, tak! Nieźle pan się wykręcił, ale to nie pomoże. Gdybyś był naprawdę
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/22
Ta strona została skorygowana.