— Uff! Old Shatterhand nie zabija bezbronnych jeńców. Niechaj bracia moi czynią, co im To-kei-chun rozkazał!
— Uff, uff, uff, hiiiiiiiiiih! — odpowiedziała reszta, wydając wojenne okrzyki, poczem wszyscy pobiegli.
Znalazłem się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Słusznie sądzili — nie miałem zamiaru zabijać wodza. Groźba moja nie odniosła skutku. Miałem przed sobą ciężką perspektywę dźwigania wodza i uciekania z nim wśród ciemności po nieznanym skalistym terenie.
Gdyby pobiegli wszyscy, nietrudno byłoby mi uciec. Poprostu spuściłbym się nadół wraz z jeńcem, dotarłbym przez opuszczone obozowisko na równinę i odszukałbym na niej swoich towarzyszów. Śmiały ten krok nie pociągnąłby niebezpiecznych skutków. Niestety, część Indsmanów pozostała; pięciu czy sześciu pilnowało jeńców przy ognisku, dziesięciu zaś stało naprzeciw skały i obserwowało mnie bacznie. Nie mogłem nawet marzyć o spuszczeniu się nadół.
Trzeba się było zdecydować na niebezpieczne drapanie się po górach. W tym ce-
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/224
Ta strona została skorygowana.