— Znam odgłos tych strzałów. Toś ty strzelił, stary Timie, nieprawdaż?
— Yes.
— Słusznie! Pokaż im, gdzie raki zimują! Zobaczymy, czy nas pochwycą. Byłaby to dla nich rozkosz prawdziwa!
Padło jeszcze kilka strzałów, na które czerwoni odpowiedzieli rykiem. Poznałem po tym ryku, że się oddalają. Otrzymali nauczkę!
Przybywszy szczęśliwie nadół, ujrzałem tylko wierzchowce i jednego z lokajów Dżafara.
— Jesteś sam? Gdzież reszta? — zapytałem.
— Niema ich! Kiedy czerwoni się zbliżyli, Jim Snuffle uznał, że trzeba ich przepędzić.
Usłyszałem trzask gałęzi i po chwili ujrzałem Jima we własnej osobie.
— Niema ich, — mówił Jim, nie widząc mnie, — i nieprędko, powrócą. Oby tylko Old Shatterhand zjawił się jak najprędzej! Krzyk z góry zdezorjentował mnie zupełnie. Można było przypuszczać...
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/229
Ta strona została skorygowana.