nienem wam wdzięczność, żeście przepędzili Indjan. Oto moja ręka, mr. Snuffle. Przekonałem się, że mogę na pana liczyć.
— Nie ma pan za co dziękować. Wczoraj wyciągnąłeś mnie, sir, ze znacznie gorszej opresji. Mimo to... proszę o rękę. Uścisk dłoni Old Shatterhanda, to dla mnie rozkosz prawdziwa! — Cóż za łotra dźwiga pan na sobie?
— Zdejm go, sir! Nie poznaliście go po głosie? Przecież ryczał, jak nieboskie stworzenie.
Popuściłem jeńcowi lassa; Jim umieścił go na ziemi. Spojrzawszy w oczy Indjaninowi, zawołał ze zdumieniem:
— Do licha! Przecież to ten stary lis, To-kei-chun! W jaki sposób schwytałeś go, sir? Przez przypadek?
— Nie.
— Czyż być może? Chyba pan nie twierdzi, żeś nas opuścił z gotowym planem wykradzenia Indjanom ulubionego wodza?
— Tego nie twierdzę. Odszedłem stąd aby oswobodzić mr. Dżafara. Aliści zbyt pilnie go strzeżono. Postanowiłem więc ująć wodza, co na jedno wychodzi, gdyż, mając
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/231
Ta strona została skorygowana.