— Cofnijcie się! Tu stoi Old Shatterhand. Kto się odważy iść dalej?
Wydawszy kilka okrzyków przerażenia, łotry w mig się ulotnili. Posłałem za nimi jeszcze kilka strzałów, zanim wróciłem do naszej kryjówki.
Wszyscy towarzysze byli już zebrani. Słyszeli odgłos moich strzałów. Jim Snuffle zapytał:
— Strzelałeś, sir? Do kogo?
— Oczywiście do czerwonych. Chyba nie wyobraża pan sobie, że usiłowałem zestrzelić kilka gwiazd z nieba!
— A więc Komanczowie istotnie pełzali ku nam?
— Tak.
— A potem?
— Dali drapaka.
— Możemy tu pozostać?
— Nie. Jestem przekonany, że ponowią próbę, ale tym razem w większej odległości. Musimy się więc ulotnić.
Wódz słyszał całą rozmowę. Nie uważałem za potrzebne ukrywać jej przed nim. Milczał jak zaklęty; nie dawał znaku życia. Przerzuciwszy broń przez ramię, wsiadłem na
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/234
Ta strona została skorygowana.