konia. Podsadzono mi wodza, poczem ruszyliśmy w kierunku równiny. Dotarłszy do miejsca, w którem podczas ostatniej niszej bytności odbyła się wymiana pojmanego wodza za białych jeńców, zeskoczyliśmy z koni i rozsiedliśmy się na ziemi, dookoła To-kei-chuna kołem. Teraz dopiero mogłem opowiedzieć towarzyszom, w jaki sposób udało mi się znowu porwać wodza. Najtrudniejszym momentem był bezwątpienia odwrót, za który wszyscy obsypali mnie pochwałami. Nie skończyłem jeszcze opowiadania, gdy od strony góry rozległ się piekielny hałas.
— To czerwoni — rzekł Perkins. — Powiedz, mr. Old Shatterhand, co oznacza ten piękny śpiew?
— Odpowiedź jest bardzo prosta. Mimo, że ich przepędziliśmy, nie zrezygnowali z napaści na nas. Otoczyli naszą kryjówkę i, na umówiony znak, wpadli do niej.
— A tymczasem ptaszki z niej wyleciały!
— Wielkie to dla nas szczęście. Czerwoni są tak wściekli, że ryczą, jak nieboskie stworzenia.
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/235
Ta strona została skorygowana.