Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/236

Ta strona została skorygowana.

Tego już było wodzowi za wiele. Syknął więc:
— Powiadasz, że ryczą z wściekłości? A ja ci mówię, że będą jeszcze ryczeć z radości!
Pshaw! — odparłem. — Ryk ten jest dowodem głupoty, słowa zaś twoje są jeszcze wyraźniejszym dowodem, niż ich wrzaski.
— Milcz! To-kei-chun nigdy nie rzuca słów na wiatr.
— Znam twoje myśli nawylot. Twoi wojownicy wiedzą, że chcę wymienić cię za pojmaną bladą twarz i że wskutek tego będę musiał pomówić z nimi jutro. Są więc przekonani, że się nie oddalę od ich obozu. Głowili się nad tem, gdzie pozostanę i gdzie będę z nimi prowadzić układy. Odpowiedzieli sobie z pewnością, że Old Shatterhand będzie z nimi mówić w tem samem miejscu, w którem już raz prowadził układy. Skorzystają więc z ciemności nocy, aby raz jeszcze spróbować napadu.
Uff!
— Ale to im się nie uda, — ciągnąłem dalej — choć pokładasz w napadzie całą nadzieję. Gdybyś jej nie miał, nie groziłbyś