nieść wodza na ubocze, aby nie wtajemniczać go w nasze zamysły, i naradzałem się z towarzyszami. Postanowiliśmy, że bracia Snuffles, Perkins i obydwaj przewodnicy ruszą wraz ze mną przeciw ewentualnym wywiadowcom; obydwaj zaś lokaje pozostaną przy wodzu. Po chwili zaczęliśmy pełzać naprzód. Zatrzymaliśmy się po pewnym czasie. Zleciłem towarzyszom rozwinąć tyraljerkę w kierunku Żółtej Góry. Odległość między każdym z nas wynosiła około czterdziestu kroków. Postanowiłem zająć wysunięty nieco środek szeregu. Nie wątpiłem, że wywiadowca wpadnie między nas, jak ryba w sieć.
I tym razem nie omyliłem się. Po upływie niespełna pół godziny Jim Snuffle zawołał:
— Ktoś się tu chce przedostać. Trzymaj go mocno, stary Timie!
— Yes!
Obydwaj bracia leżeli na prawo ode mnie; bliżej Tim, dalej Jim. Odwróciłem się i zobaczyłem, że Tim biegnie w kierunku jakiejś postaci, która przed chwilą podniosła się z ziemi i rzuciła do ucieczki. Postać biegła w wielkich susach ku wysuniętemu miejscu,
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/238
Ta strona została skorygowana.