— Dlaczego tak wrzeszczą? — zapytał Pers. — Chyba nie schwytali naszych towarzyszów?
— Nie. Towarzysze znajdują się przed nami. To ryk wściekłości Komanczów, którzy uświadomili sobie, że nie będą w stanie oswobodzić wodza. Wrócili do obozu i zauważyli, żeś pan zniknął i że ponadto zabrano im jednego z wojowników.
— Będą nas ścigać!
— Niech spróbują! Bądź pan zadowolony, że wyprawa moja się udała. Gdyby nie to, dzień dzisiejszy byłby ostatnim dniem twego życia, sir.
— Sądzi pan naprawdę, że byliby mnie zamordowali?
— Bez litości.
— Okropni ludzie! U nas żyją także półdzikie ludy, przed któremi trzeba się mieć na baczności, ale nie tak krwiożercze jak Indjanie.
— Na podstawie doświadczenia twierdzę coś wręcz przeciwnego. Jakże często na Wschodzie dybano na moje życie jedynie dlatego, że nie jestem muzułmaninem. Tymczasem Indjanin nie zna nienawiści na tle
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/246
Ta strona została skorygowana.