religijnem. Białych uważa za wrogów dlatego, że jego byt podkopują. Broni swych praw do życia, oto wszystko.
— Cóż uczyniłem złego tym Komanczom?
— Przedewszystkiem, należy pan do wrogiej Komanczom rasy białej. Sprawa pana osobistego stosunku do tego zagadnienia nie interesuje ich wcale. Ponadto, podróżuje pan po ich kraju, nie pytając wcale, czy im się to podoba.
— Cóż mogą mieć przeciw temu?
— Odpowiem pytaniem: czy mógłbym podróżować po Persji tak, jak pan tutaj?
— Oczywiście!
— Naprawdę? Wolnoby mi było obozować i sypiać, gdzie mi się podoba? Mógłbym swobodnie polować? Wolnoby mi było zabierać żywność prawowitym mieszkańcom kraju i nie słyszałbym ani jednego słowa protestu?
— Hm!
— Tak, hm! Czy na waszej granicy każdy szeik nie żąda okupu od podróżnego, który chce się dostać do kraju?
— Racja.
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/247
Ta strona została skorygowana.