— Nie. Jestem jak ptak bez gniazda, który lata po świecie.
— A więc trudno ustalić, gdzie i kiedy się spotkamy. Niewiadomo, kim wtedy będę. W każdym razie jestem przekonany, że usłyszysz o mirzy Dżafarze, synu mirzy Masuka. Zapamiętaj sobie to imię. Chciałbym, abyś od czasu do czasu pomyślał o mnie; przyjmij więc tę broń na pamiątkę. Dzięki niej poznałem cię, sir, i zachowałem życie. Wyświadcz mi łaskę i przyjmij tę broń.
Podał mi handżar.
— Właściwie nie powinienem przyjąć tego sztyletu, gdyż jest zbyt kosztowny, ale pragnąłbym...
— Zbyt kosztowny dla tego, kto mi uratował życie? — przerwał. — Ale to drobiazg, wolałbym obdarować cię czemś znacznie droższem, sir! Może się kiedyś sposobność nadarzy. Przyrzekam, iż uczynię wszystko, czego zażądasz, oczywiście w granicach możliwości. Bądź zdrów, przyjacielu! Towarzysze są już tak daleko, że ledwo ich rozpoznaję...
— Bądź zdrów, sir! Dziękuję za sztylet.
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/255
Ta strona została skorygowana.