teraz sprawa wygląda inaczej. Jeżeli mnie nie puścicie, zginiecie wraz ze mną. Pięćdziesięciu Komanczów tu ciągnie!
— Doskonale! Zawrzemy z nimi znajomość. Ale przedtem chciałbym się od pana czegoś dowiedzieć.
— Odwiążcie mnie, inaczej pary z ust nie puszczę.
— Ależ wprost przeciwnie: nie uwolnimy pana, dopóki nie odpowiesz na nasze pytania.
— Zwłokę przypłacimy życiem.
— Jestem innego zdania. Radzę odpowiadać na moje pytania, i odpowiadać prawdą.
Zaczął mnie obsypywać obelgami. Przekonawszy się, że nic tą drogą nie wskóra, zwrócił się do Jima i Tima. Gdy i ci okazali się nieprzejednani, syknął ponuro
— O cóż chodzi? Przysięgam, że drogo zapłacicie za ten gwałt!
— No, zobaczymy. Do kogo należy koń i sztylet?
— Głupie pytanie. Oczywiście, że do mnie!
— A ta książka?
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/44
Ta strona została skorygowana.