— Nie, to prawda. Będę zupełnie szczery. Wiem, że chcecie ścigać czerwonych. Słuchajcie więc!
— Tylko bez blagi. Nazwisko?
— Nazywam się Perkins. Pewien biały wynajął mnie wraz z dwoma westmanami, byśmy go przeprowadzili przez góry. On właśnie jest właścicielem konia.
— Któż to taki? Czem się trudni?
— Tego dokładnie nie wiem. Jest małomówny. Kazał się nazywać mr. Dżafar.
— Dżafar? Ach! Mówi po angielsku?
— Od biedy można go zrozumieć.
— Podróżuje sam?
— Nie, z dwoma lokajami, których zaangażował w Londynie.
— Nie wie pan, skąd pochodzi?
— Nie. Mówiłem już, że jest małomówny. Trudno więc było pytać o cokolwiek.
— Z pewnością bogaty?
— Tak przypuszczam. Ma dwa juczne konie; płacił dobrze. Zdaje się, że nie jest chrześcijaninem.
— Z czego to pan wnosi?
— Z tego, że pięć, sześć razy dziennie
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/57
Ta strona została skorygowana.