Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/59

Ta strona została skorygowana.

dząc jednak, że kłamstwem daleko nie zajedzie, odparł:
— Może mi pan wierzyć, że nie była to ucieczka planowa. Zdecydowałem się na nią pod wpływem nagłego ukazania się czerwonoskórych. Podeszli tak blisko, żem stracił głowę. Myśl o ukryciu się w bezpiecznem miejscu opanowała mnie niepodzielnie.
— Przecież opuściliście już obóz!
— Tak, ale miałem wrócić. Zupełnie słusznie pan przypuszczał, żeśmy na to miejsce przybyli wczoraj od wschodu. Przenocowawszy tu, ruszyliśmy rano w dalszą drogę. Po jakiejś godzinie mr. Dżafar zauważył brak sztyletu, zwanego handżarem, któryście mi zabrali. Nie ulegało kwestji, że zostawił go tutaj. Chciał sam wrócić po ulubioną broń. Nie zna jednak Zachodu i mógłby zabłądzić, zaproponowaliśmy więc, że jeden z nas pojedzie po handżar. Zgodził się i wysłał mnie.
— Na swoim koniu?
— Tak, ponieważ wierzchowiec jego był najbardziej rączy. Pożyczył mi go, bym jak najprędzej powrócił.
— Gdybyśmy się nie spotkali, czekałby