schła. Odstęp między łożyskiem a rąsnącemi na brzegu krzakami nie był osłonięty przed okiem czerwonoskórych, więc należało tej strefy unikać.
Padliśmy na ziemię i zaczęliśmy wśród krzaków pełzać ku obozowi. Po pewnym czasie dotarliśmy na taką od niego odległość, że można było cośniecoś dojrzeć. Komanczowie wybrali miejsce bardzo odpowiednie, położone niżej od pozostałej części terenu, wskutek czego woda docierała aż do samej ściany doliny. Był to rodzaj placu bez drzew i krzaków, na którym swobodnie mógł się ulokować znaczniejszy oddział ludzi. Nie trzeba podkreślać, że nie byliśmy tem zachwyceni.
Indsmani, zajęci posiłkiem, rozmawiali z zupełną swobodą, dowodzącą, że nie spodziewali się żadnego niebezpieczeństwa. Przy pięciu ogniskach siedziało pięć grup, mniej więcej równych ilościowo. Można więc było bez trudu ustalić ogólną liczbę. Obozowało tu wojowników siedemdziesięciu i jeden.Z całej gromady wyróżniał się wódz siwą, jak gołąb, głową. Siedział przy drugiem ognisku w odległości jakichś trzydziestu kroków
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/79
Ta strona została skorygowana.