od nas. Zwrócony był ku nam twarzą. Ku najwyższemu zdumieniu poznałem w nim To-kei-chuna, jednego z tych wodzów, którzy byli postrachem wrogów. Wiedziałem, że jeśli dostanę się w jego ręce, nawet nie na ścieżce wojny, czeka mnie śmierć. Przypomniałem sobie dzień, w którym wraz z Winnetou i kilkoma innymi wojownikami zostałem jego jeńcem. — — Obecnie jednak trzeba było myśleć o pięciu jeńcach, a nie o To-kei-chunie. Leżeli obok siebie przy ognisku, przy którem siedział wódz. Byli tak związani, że nie mogli się ruszyć. Jeden z nich, leżący najbliżej mnie, miał gęstą, długą czarną brodę. Nie ulegało więc wątpliwości, że to ten, który kazał nazywać się mr. Dżafarem.
Między ogniskiem a mną ciągnęło się pasmo krzaków. Czerwoni nie wystawili wart; siedzieli spokojnie przy swych ogniskach — nie obawialiśmy się, że nas zauważą. Wódz porozumiewał się ze swem najbliższem otoczeniem; byłem bardzo ciekaw, o czem mówią. Przestrzegając zaleceń ostrożności, posunęliśmy się nieco naprzód. Wreszcie dotarliśmy do ostatniego krzaka i skryliśmy
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/80
Ta strona została skorygowana.