na tem. Zapominając, że należy zachować najgłębsze milczenie, Jim zaczął się również drzeć w niebogłosy.
— Timie, bracie mój, Timie! — ryczał, wyrywając się z moich objęć.
— Milczeć, milczeć! — szepnąłem w pasji. — Zgubisz i siebiemnie!...
— Zamordują go, zamordują!
Ponieważ leżałem na ziemi, a Jim podniósł się, nie mogłem wytężyć wszystkich sił. Tymczasem Jim pod wpływem strachu o brata szamotał się jak obłąkany. Wreszcie wyrwał się i skoczył prosto między Indjan. Po chwili znikł mi z oczu. Oczywiście, powalili go na ziemię jak Tima.
Co miałem począć? Biec za nim? Skądże znowu! Leżałem dalej, jakkolwiek należało się spodziewać, że Indsmani zaczną przetrząsać okolicę. Nieszczęśliwi bracia Snuffles! Zamiast uwolnić pięciu jeńców, powiększyli ich liczbę. A dalsze skutki?
Niedługo na nie czekałem. Po chwili rozległ się rozkazujący głos wodza:
— Zadeptać ogniska, żywo! Może jeszcze jakieś blade twarze są wpobliżu.
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/83
Ta strona została skorygowana.