Rozkaz wykonano niezwłocznie. W tumulcie, który trwał przez chwilę, zaświtała mi w głowie pewna myśl. Zrealizowałem ją z tą samą szybkością, z jaką się narodziła. Ogniska pogasły. Leżałem na ziemi, więc przy blasku dogasających plam mogłem jeszcze dojrzeć, że czerwoni krzątają się dokoła braci Snuffles, nie zwracając uwagi na pierwszą partję jeńców. Uniósłszy się nieco, podpełzłem naprzód. Udało mi się szczęśliwie dotrzeć do obozu i zbliżyć do jeńców. Nie namyślając się długo, wziąłem za kark tego, który mi się zdawał być Dżafarem, i pociągnąłem go wtył, tam, gdzie przed chwilą leżałem.
Indsmani byli tak pochłonięci nowymi jeńcami, że nie zauważyli mego manewru. Był to cud prawdziwy! Znowu dzieliły nas krzaki, mogłem więc wstać i wyprostować się. Należało przedewszystkiem pomyśleć o ucieczce — nie mogłem tu zostać ani chwili dłużej! Wsadziwszy na plecy związanego jeńca, który milczał jak zaklęty, zacząłem biec. Zatrzymałem się dopiero wtedy, gdym się poczuł bezpieczny. Ułożywszy nieznajomego na ziemi, wyciągnąłem nóż, prze-
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/84
Ta strona została skorygowana.