— W takim razie nie jest tak podły, jak przypuszczałem. No, musimy iść dalej. Po drodze opowiem, w jaki sposób go poznałem.
Weszliśmy w las. Ująłem go pod rękę. Przesuwając się ostrożnie pośród drzew, opowiedziałem mu przebieg wypadków. Gdym skończył, rzekł:
— Nie, sir, nie trzeba chyba powtarzać, że człowiek ten nie jest bohaterem. Zdradził nas pod wpływem nieludzkiego strachu. Poniósł dostateczną karę. To tchórz, nie łotr.
— A więc uważasz, sir, że mogę go zwolnić z więzów?
— Tak. Możesz mu zaufać. Oczywiście, spotka cię zawód, sir, jeżeli będziesz od niego żądał czynów bohaterskich. Jakże mi jednak żal reszty towarzyszów! Niema dla nich ratunku.
— Później o tem pomówimy. Wkrótce dotrzemy do celu.
— Sir! W ciemnym lesie orjentujesz się wśród nocy, jak w biały dzień!
— To wyłącznie rzecz wprawy.
Nie mieliśmy powodu mówić cicho,
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/88
Ta strona została skorygowana.