Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.
—   11   —

bezpieczna wyprawa nie bardzo się im, widać, uśmiechała, bo wszyscy czterej wymówili się od niej, tłomacząc się nawałem zajęć.
Przed wyjściem Abdahan effendi zatrzymał nas jeszcze chwilkę i rzekł groźnie:
— Cały las, zarówno jak cała ta ziemia należy do mnie, możecie więc chodzić, gdzie wam się tylko podoba. Zabraniam wam tylko zbliżać się do tartaku Ben Adela. Ten łotr jest moim wrogiem, nie pozwalam wam zatem ani zbliżać się do jego posiadłości, ani tembardziej rozmawiać z nim lub z kimkolwiek z jego otoczenia!
— A gdzież leży ten tartak, którego unikać mamy? — zapytałem z niewinną miną.
— Jeżeli pójdziecie w górę rzeki, to napotkacie strumień z prawej strony, potem taki sam z lewej i znowu z prawej. Przy tym trzecim znajdują się posiadłości Ben Adela. Jego ojciec był kapitanem pogranicznej straży, a teraz siedzi w więzieniu za przemytnictwo. Jego syn, jakby na złość, ożenił się z córką drugiego również uwięzionego kapitana i osiadł tutaj na kawałku ziemi, który nabył od samego szacha i którego mu wobec tego odebrać niewolno. Niedawno założył u siebie tartak, drzewo kradnie, naturalnie, w moim lesie, deski wysyła aż do Teheranu i Ispahanu i zbiera za nie pieniądze, które mnie się za moje drzewo należą. Ale to sprytny łotr i na kradzieży złapać się nie da! Dlatego uważam